niedziela, 16 stycznia 2022

Opowieść


 Opowieść

No dobrze, rozpocznijmy Shoud, a ja chciałbym zacząć od małej opowieści. To jest historia, która wydarzyła się dawno, dawno temu. Jest to historia Giuseppe, bardzo błyskotliwego, utalentowanego rzeźbiarza. Opowieść o Giuseppe.

Giuseppe uwielbiał wykonywać rzeźby w brązie. Brąz, oczywiście zaakceptował więc tę rzeźbę. Miała pięć metrów wysokości. Była to najwyższa rzeźba, jaką kiedykolwiek ktokolwiek próbował wykonać. I spędził dużo czasu pracując nad projektem Boga, który oczywiście wyglądał jak człowiek, a od tamtego czasu w tej kwestii niewiele się zmieniło. Ludzie nadal kojarzą Boga z jakimś wielkim, starym facetem. Ale on stworzył to dzieło piękna, zwracając uwagę na każdy najmniejszy szczegół, popadając nieomal w obsesję, dając swoim uczniom do wiwatu za każdym razem, gdy popełnili jakiś mały błąd lub coś zepsuli, ponieważ chciał, żeby to była rzeźba, która przetrwa próbę czasu dla chwały Boga. I być może pokazując ludziom, że Bóg był zawsze obecny. Bóg nie był gdzieś tam, w niebie, ale był tu, na ziemi, w postaci rzeźby.

Nadszedł więc dzień, w którym miano wlać roztopiony brąz do formy. Wiesz coś o formach. Zajmowałaś się metaloplastyką, droga Lindo. Nadszedł ten dzień, więc zamieszali w ogromnej kadzi, w ogromnej kadzi roztopionego brązu. Ognie były gorące i oto brąz, roztopiony przez te ognie, bulgotał i był gotowy do wlania do pierwszej części formy.

W tym momencie Giuseppe, tak bardzo dbający o każdy szczegół, chciał dokładnie poznać konsystencję roztopionego brązu na daną chwilę, chciał wiedzieć, że ma on właściwą temperaturę i wszystko jest w porządku, że dodano odpowiednie barwniki dla dodatkowego efektu. I przyglądał się, pochylony nad wielkim kotłem brązu, który był podgrzewany i – (Linda gwałtownie zaczerpnęła powietrza) – spojrzał i… i podszedł trochę za blisko.

LINDA: Och!

ADAMUS: Wpadł wprost do kadzi z roztopionym brązem.

Teraz pomyślicie, że to koniec historii, ale oczywiście nie, nie, nie. To jest opowieść Adamusa. Opowieść trwa dalej.

W momencie, gdy jego ciało dotknęło tego gorącego, płynnego brązu, stopiło się. Nie spaliło się, tylko stopiło i natychmiast zamieniło w małe kryształki w tej masie brązu. Skrystalizowało się. I co zabawne, można było się spodziewać, że biedny Giuseppe będzie już w tym momencie, no wiecie, w zasadzie pieczonym Giuseppe lub smażonym Giuseppe, ale nie. Znajdował się teraz w tym roztopionym brązie i mógł czuć siebie. Mógł siebie słyszeć. Był siebie świadomy. Żar nie palił jego skóry, bo już jej nie miał. Wszystko się skrystalizowało. Ale znajdował się w samym środku tego doświadczenia, w tej roztopionej masie czegoś, co wkrótce miało stać się Bogiem i on w tym był.
Cóż, uczniowie byli zajęci, a ich uwaga skupiona na czym innym. Mieli dużo do zrobienia. Giuseppe udzielił im wcześniej wielu instrukcji, jak mają wykonać zadanie, żeby wszystko zostało zrobione w odpowiednim czasie i wykonane bezbłędnie. Nie sprawdziwszy gdzie jest Giuseppe – myśleli, że może wymknął się do toalety – wlali roztopiony brąz do formy, a potem napełnili drugą połowę, złożyli je razem i zostawili do zastygnięcia. I tak oto Giuseppe został odlany w swoją własną rzeźbę.

Brąz ostygł, a oni usunęli formę i podziwiali piękno tej bardzo, bardzo wysokiej rzeźby Boga, byli zdumieni tym, jak ona teraz wyglądała, nie tylko jako odlew, ale jak wyglądała w realnym życiu. Była naprawdę wysoka i pełna mocy, bardzo przekonująca w swoim dostojeństwie i potędze.

Byli zajęci ostatecznym wykończeniem tego posągu i wygładzaniem niektórych nierówności, poprawianiem go tu i tam, a nikomu nie przyszło do głowy, żeby zapytać, gdzie jest Giuseppe. I posąg czekał kilka dni, zanim armia mężczyzn przeniosła go na plac wioski i postawiła na postumencie przygotowanym wcześniej, a Giuseppe tkwił wewnątrz posągu, dosłownie wtopiony w brąz. Słyszał siebie. Czuł siebie. Słyszał rozmowy innych i zastanawiał się: „Jak to możliwe, że nikt nie pyta: ,,Gdzie jest Giuseppe? Gdzie jest Giuseppe?” Ale cóż, był znanym w mieście wielbicielem kobiet, uznano więc, że musiał uciec z jakąś dziewczyną i być może nigdy nie wróci. Ich zadaniem było ustawienie tej pięknej rzeźby, co też uczynili.

I oto rzeźba Boga spoglądała na wioskę i na jej mieszkańców, a Giuseppe w nią wtopiony, zamknięty w niej, nie mógł się wydostać. Próbował krzyczeć, ale nikt nie słyszał. Próbował się wyrwać, ale ten brąz był bardzo mocny. Nic nie pomagało. Zastanawiał się: „Co dalej? Co będzie dalej z Giuseppe?”

Nie minęło zbyt wiele czasu, a ludzie właściwie o nim zapomnieli. Znowu założyli, że uciekł z miasta z kimś lub czymś, kto to wie. Ale wkrótce mieszkańcy wioski zaczęli przychodzić każdego dnia i czcić ten posąg Boga, nie wiedząc, że Giuseppe patrzył na nich, czuł ich, wi-dział ich, słyszał ich.

A potem kolejne pokolenia podziwiały ten posąg Boga. Ludzie przyjeżdżali z daleka, żeby zobaczyć to dzieło i dość szybko zapomnieli, kto tak naprawdę był tym artystą, który je wy-konał. To był po prostu Bóg. Wkrótce po okolicy zaczęły krążyć opowieści, że ten posąg po-jawił się zwyczajnie pewnego dnia i miał jakieś dziwne cechy. Mimo że był to tylko brąz, czasami wydawał się nieomal żywy. Niektórzy twierdzili, że w nocy trochę się świecił. Nie-którzy twierdzili, że słyszeli głosy dochodzące z niego.

Kolejne pokolenia odwiedzały ten posąg Boga. Przez cały czas Giuseppe patrzył na nich, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wydostanie się z posągu.

Po pewnym czasie tak wrósł w posąg, że stał się nim. Nie było już tak naprawdę Giuseppe. Był tylko posąg. Zapomniał kim był. Z czasem zapomniał swojego imienia. Był teraz tylko posągiem i stał tam dzień za dniem, aby wszyscy mogli go podziwiać i czcić.

Przeminęło wiele pokoleń i na posągu zaczęły pojawiać się skutki działania przyrody – wiatru, deszczu, burz, a przede wszystkim gołębi. I powoli, powoli posąg Boga, stworzony przez Giuseppe, zaczął ulegać zniszczeniu. Wkrótce utracił ten urok, jaki miał, gdy był nowy, w pierwszych 100 latach swojego istnienia. Wkrótce stał się po prostu stary i brudny. Ludzie, którzy przybywali tu z całego kraju, żeby go zobaczyć, przestali przyjeżdżać. Mieszkańcy wioski przestali przychodzić, żeby oddać mu cześć lub prosić o wysłuchanie modlitw. Wkrótce całkiem popadł w zapomnienie. Krzewy zaczęły wyrastać wokół niego, drzewa nad nim górowały i całkiem szybko został zapomniany wraz z zamkniętym w nim Giuseppe.
I oto pewnego dnia, tysiąc lub więcej lat później, nad wioskę, z owym całkiem już zapomnianym posągiem Boga, nadciągnęła burza. Nadeszło ogromne tornado, które przeszło przez wioskę i skierowało się wprost na posąg Boga, wykonany przez Giuseppe, wprost na niego. Posąg był już dość zniszczony, miał dziury, stracił wiele elementów, był odbarwiony, nie prezentował się zbyt okazale. Był szary, banalny i to tornado skierowało się wprost ku niemu, przewróciło go na ziemię, roztrzaskało na tysiące kawałków.

I w tym momencie całe to zamieszanie obudziło Giuseppe. Po ponad tysiącu lat tkwienia w swojej własnej rzeźbie, obudził się. Po przebudzeniu nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, kim był, ale wiedział, że był uwięziony w tej rzeźbie przez długi, długi czas. Po przebudzeniu ogarnął go nieomal strach: „Kim teraz jestem? Nie jestem już tym posągiem. Nie jestem już posągiem Boga. Kim teraz jestem? Jestem wolny, ale co to oznacza? Co mam zrobić z moją wolnością? Nie jestem już odlany w tym posągu. Posąg jest teraz cały w kawałkach, porozrzucanych wszędzie dookoła. Ale kim ja jestem? Nie mam już żadnej tożsamości”.

Wtedy Giuseppe usłyszał coś w rodzaju głosu dochodzącego z wewnątrz, a ten głos powie-dział: „Cóż, jesteś Bogiem. Ha! Grałeś tę rolę przez ponad tysiąc lat jako posąg, teraz wyjdź na zewnątrz i żyj nią. Jesteś Bogiem”. A Giuseppe odparł: „Tak naprawdę nie mam innego wyboru, bo nie pamiętam, kim byłem. Nie mam poczucia tożsamości. Zostało ono tak skutecznie uwięzione w tym posągu, że zapomniałem, kim jestem. Równie dobrze mogę po prostu wyjść. Wolność, nie wiem co to znaczy. Wiem, że jestem wolny, ale co to znaczy?”

Giuseppe, podobnie jak Kuthumi, po prostu zaczął wędrować. Zaczął doświadczać i powoli, powoli niektóre z jego wspomnień o byciu Giuseppe powróciły, a także wspomnienia, które jak się później dowiedział, pochodziły z poprzednich wcieleń. Powoli, powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że przyjął tożsamość słynnego rzeźbiarza, Giuseppe. Przyjął tak ciasną tożsamość, że zapomniał o wolności i ekspresji. Zapomniał, że mógł tworzyć siebie w dowolny sposób w każdej chwili, jednak tak się zablokował w sobie, w swojej ekspresji wielkiego rzeźbiarza, że dosłownie przełożyło się to na jego uwięzienie we własnej rzeźbie.

Tak więc dużo wędrował, podróżował, spotykał ludzi i cały czas przeciwstawiał się pono-nemu budowaniu określonej tożsamości. Przyjmował różne tożsamości. Cieszył się swoim wyrażaniem siebie, ale opierał się temu, by kiedykolwiek ponownie zostać uwięzionym w jednej tożsamości. O nie, nie po tym tysiącu lat w rzeźbie Boga.

Teraz zdał sobie sprawę, jaka to była zabawa. Jednego dnia mógł być kimś jednym, następne-go dnia kimś innym. Mógł być piekarzem. Mógł być artystą. Mógł być politykiem. Mógł być każdym, kim chciał. Mógł być po prostu istotą chodzącą od wioski do wioski, cieszącą się życiem, rozmawiającą z innymi ludźmi. Zdał sobie sprawę, że tak łatwo jest wpaść w pułapkę tożsamości, gdy tymczasem prawdziwy Bóg wewnątrz mówi: „Jesteś wszystkimi tożsamościami, możesz być czymkolwiek zechcesz. I, owszem, możesz zanurzyć się głęboko w jednej z nich. Możesz zostać uwięziony jak w rzeźbie, ale zawsze jesteś wolny, zawsze wolny, by stworzyć dla siebie jakąś nową tożsamość, jaką tylko zechcesz”.

Tak oto przedstawia się historia Giuseppe, rzeźbiarza. Nie tak dobra jak moja własna historia (Linda parska) uwięzienia w... wiedziałaś, że tak będzie. (Linda chichocze) Nie tak dobra jak moja historia o zamknięciu w kryształowym więzieniu, ale jeszcze inna jej wersja, taka, która prowadzi do pewnego wątku naszej dzisiejszej dyskusji.
(Sztuka ławeczkowania SHOUD 2 - 6 listopda 2021 – pre-zentowany przez ADAMUSA SAINT–GERMAINA za pośrednictwem Geoffrey’a Hoppe)
Tł. Marta Figura

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz